Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —

lekkością kobiet: powiedz mi, co on sobie wnosić gotów z tego zatrzymywania, hę? Gotów się biedaczysko na darmo podkochać. Na darmo! — wymówił jeszcze raz z przyciskiem — bo że na darmo, Boże mnie skarz! o! na darmo!
— Dziękuję ci, kochany opiekunie, za przestrogę — rzekła Irena, śmiejąc się — ale nadto mam dobre wyobrażenie o panu Jerzym, żebym go o zarozumiałą płochość posądzała. Zapraszam go, bo nam wesoło i dobrze czas z nim zchodzi, i jemu podobno, jeśli nie nadto sobie pochlebiam. Gdyby na mocy grzeczności i przyjaźni chciał prawa do czegoś innego tworzyć, wiesz kochany koniuszy, że bez niczyjej pomocy, powiem mu w porę co będę myślała. Znasz mnie przecie.
To mówiąc, podała mu rękę, a stary wskoczył w powóz, i rozkazawszy nie oszczędzać koni, pędził szybko wprost ku zagrożonemu ostępowi. Opowiadał mi potem jak się spotkali z kapitanem. W istocie kochany sąsiad zapędził się był w cudzy ostęp, ale, jak dowodził, przez niewiadomość granic; do tego ani razu nie strzelił, i odebrawszy przestrogę od pobereżników, cofnął się zaraz we własne lasy. Zajadły koniuszy dowiedziawszy się od swoich ludzi, że obozuje nie daleko granicy pod dębami, udał się tam, nie wstrzymany uwagą, że wcale nie było o co się upominać.
Kapitan poskoczył ku niemu w uniesieniu najgorętszej przyjaźni: odpychającego obrzucił pocałunkami i uściskami, wysmoktał, wydusił i posadził gwałtem na kłodzie, nie dając prawie ust otworzyć.
— Ale do stu trąb! — zawołał rozjuszony koniuszy — ja tu się kłócić przychodzę. Waćpan-bo, panie kapitanie...
— Kłócić się? — przerwał sąsiad — my z sobą? my