Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —

wieka. Świat i ludzie nie są tak łatwą zagadką, żeby ich całe życie nasze pracowicie odgadywać nie było potrzeba. Lecz kto tylko odgaduje, często cały świat, całą ludzkość fałszywą sobie tworzy i własną na obraz i podobieństwo swoje; a w stosunkach z żywymi bije się o utwory własnej wyobraźni, pojąć nie mogąc przyczyny swoich zawodów.
To są jej wyrazy, zdaje mi się, żem je dobrze zapamiętał. Pojmij, jeśli możesz, jak mnie zachwyciły z ust tak pięknych rzucone od niechcenia, niedbale, naturalnie, bez przymusu, bez wyszukania, bez oglądania się na oklaski. Co chwila bardziej słupiałem, widząc ją tak pewną siebie, poufałą, i nic a nic moją miejską powierzchownością, mojem stołecznem pochodzeniem nie zmięszaną. Wrażeń moich opisywać ci nie będę, anibym potrafił, i nie miejsce też na nie w tym liście, do zbytku już ogromnym.
Koniuszy coraz ognistszem od gniewu okiem rzucał na mnie; ja jeszcze siedziałem u okna.
— Zgadywać lub uczyć się — odpowiedziałem — świata i ludzi czy warto? Oboje tracą na bliższem poznaniu.
— Czyż zawsze?
— Najczęściej podobno.
— Zkądże to odczarowanie w młodości? — spytała stając naprzeciw mnie. — Nie myślę, żeby miało być farbą, którą się zalotnie malują niektórzy, wychodząc na scenę? Przypuszczam, żeś pan szczery.
— O! za to pani dziękuję! Jestem szczery i nie mówię tylko to co myślę.
— Dobrze! A zatem szczerze: jakie wrażenie wywieziesz pan z naszego kątka?