Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —

— Mamy tu domy bardzo miłe — dodał uśmiechając się.
— A na czele dom, w którym mamy przyjemność być teraz, zaliczam! — przerwał pan koniuszy z polityką.
— Moja biedna chacina, którą panowie raczycie swoją bytnością zaszczycać, tego nazwiska nawet niegodna; ale...
— Czy nie czasby nam jechać, panie Jerzy?
— Na Boga! nie puszczę! — zakrzyczał, porywając się kapitan. — Konie nawet nie zaszły. Wracając do poprzedzającego, najprzód liczę dom...
— Grasz w warcaby, panie kapitanie? grasz pan w warcaby? — zapytał dziad mój, zmięszany widocznie.
Kapitan podskoczył, wyciągnął z kąta warcabnicę, ale nie spuszczając mnie z oka, mówił nie przerywając:
— Dom pana Graby...
— Zaczynamy, kapitanie...
— Zaczynamy... Ciekawy dom zaiste!
— W istocie... Na pana kolej jazdy.
— Pojechałem... Warto, żebyś pan odwiedził sąsiedztwo: najprzód tedy dom pana Graby, którego my tu powszechnie zowiemy Dziwakiem; powtóre... — Tu obrócił się do pana koniuszego z zapytaniem:
— Wszak i panna Irena mieszka ciągle na wsi teraz? pańska pupila?
To mówiąc, oba zmierzyli się wzrokiem, jak gdyby pożreć się mieli, a dziad mój otwarte usta zamknął, spuścił oczy i cały się zajął warcabami.
— Liczę więc — prowadził dalej kapitan — dom pana Graby, pannę Irenę, dom państwa Dudyczów...
— To już nie sąsiedztwo — rzekł mój dziad.
— Liczy się przecie za sąsiedztwo nasze, mil czterech z Turzej-Góry nie ma; a co do Rumianej, do