Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —

odemnie. Ty się tam łatwo bez niego obejść możesz, bo w mieście tak prędko człowiek człowieka zaciera, tak się rychło zapomina o wczorajszym przyjacielu dla dzisiejszego!
Ale jak się ty tam dziwować musisz, że ja nic nie piszę, ja, com miał ze śmiertelnej nudy zarzucać cię nieustannemi listami!
Wiele-bo też rzeczy zmieniło się od przybycia mojego, i twój Jerzy także. Tak, tak! miesiąc ostatni wpłynął na mnie i wpłynie może na całą przyszłość moją. Posłuchaj tylko, kochany Munciu.
Mógłbym rozpocząć opowiadanie, przeistaczając ten wiersz Szekspira o wielu rzeczach na ziemi i niebie, o których się nie śniło filozofom, i powiedzieć, że na Polesiu jest wiele a wiele rzeczy, o których się nam, filozofom bruku warszawskiego, ani śniło. Terra incognita, której ja będę Kolumbem!
We dwa dni po odwiedzinach kapitana, o których w ostatnim liście (jeśli dobrze pamiętam) coś ci podobno wspomniałem, odebraliśmy listy, dziad mój i ja, tak jest, ja także! od pana kapitana, z zaproszeniem na polowanie na łosie i sarny. Pan koniuszy pomyślawszy nad kopertą i podpisem obu pism, i pilnie poszukując, czy mu kapitan w czem nie uchybił, zgodził się na to ze mną, że zaproszeniu odmówić nie można. Chciał mnie z początku wyprawić samego, ale zlitowawszy się potem i pomiarkowawszy, że w delikatnych okolicznościach, w jakich z kapitanem zostawał, należało bardzo bacznie postępować i niczem go nie obrażać: postanowił sam także towarzyszyć mi do Kurzyłówki.
Przyznaj, że wioseczka ślicznie się nazywa. Cóżbym dał za to, żebyś ją mógł zobaczyć! Jest to Polesie nad