Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —

— Po co? i owszem, musimy się przecie raz w życiu zetrzeć.
Z tych słów patrzała jakaś tajemnica, ale spostrzegł się prędko pan koniuszy, i zagadał, choć niezręcznie.
Otoż jedna z tajemnic ich życia: proces!
Ha! wszakcito gra hazardowna, nic więcej. W prostocie ducha, nie znając lansquenet’a, puszczają się w pozwy. Druga, trzecia instancja, to parole, setlewy i quinzelewy; senat quitte ou double! Tylko my gramy na tysiączki, oni na krocie... to rozumiem nareszcie. Wszędzie człowiek człowiekiem. Tymczasem śmiertelnie tu z nimi nudno.
Pomimo niemożności powrotu do Warszawy i zdesperowanego położenia mojego, przemyślam już co począć z sobą. Jeszcze kilka tygodni, a najdalej kilka miesięcy, nie poznasz mnie, kochany Munciu: suknie moje wyjdą z mody, ja sam zparafianieję, zestarzeję, zgłupieję...
W pierwszym liście nie zapomnij poradzić mi, co mam począć z sobą. Ten przeklęty Staś wmówił mi podobno nareszcie, że heroiczna kuracja poleska gorsza od choroby, od wierzycieli, od więzienia za długi. A! ratuj twojego

Jerzego.




IV.
Panu Edmundowi Suszy w Warszawie.
Z Turzej-Góry, dnia 20. listopada.

Dziś właśnie, według rachuby Stasia, dwa miesiące upływa, jak zawitałem w gościnne progi koniuszego, a miesiąc podobno, kochany Munciu, jak listu nie miałeś