Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —

— Nietylko marszałkiem dobrym, ale niczem dobrem być nie może z temi nałogami.
— Prawdziwie! — zawołał wściekając się Samurski — to jest osobistość, to chyba nienawiść!
— Owszem, panie sąsiedzie, Paliwoda mnie bardzo obchodzi, i właśnie że ma, pomimo swoich wad, wielkie jeszcze przymioty, któremiby na drogę lepszą mógł być sprowadzony. Mówię to panu, bo jako krewny, jesteś obowiązany nie na marszałkowstwo, ale do poprawy go prowadzić.
Samurski odwrócił się.
— Hej! Piotr! — zawołał na woźnicę — zajeżdżaj! Nie mam co z panem mówić. Do widzenia!
I zawróciwszy się dość niegrzecznie, szybko siadł do nejtyczanki, rzucił na Grabę pełne gniewu wejrzenie, i odjechał.
Graba wytrwał spokojny, chłodny, poważny i nisko ukłonił się spiesznie wynoszącemu panu Samurskiemu.
— Nieprawdaż — rzekł do Jerzego — że wartoby pojechać do powiatowego miasteczka naszego, gdzie na zjeździe obywatelskim mają się listy wyborców układać i przyszłe wybory? Gdyby nie to, że pan się pilno wybierasz od nas podobno i chcesz do Warszawy uciekać, zaprosiłbym pana z sobą. Poznałbyś pan lepiej wieś i miasteczko prowincjonalne, co nie jest bez korzyści dla ogólnej znajomości świata.
— Z panem chętnie i najchętniej pojechałbym — rzekł Jerzy.
— No! a może wyjazd nie koniecznie tak pilny?
Jerzy się zamyślił i zawahał.
— Jedźmy! — rzekł Graba — jedźmy doprawdy! Ja się jutro wybieram.