Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —

— Jużciż, należy się wytłumaczyć.
— Najchętniej. Paliwoda uczciwym człowiekiem może być, ale dotąd jednak nie starał się, żeby sobie to imię pozyskać. Z matką, poczciwą i starą kobietą, którą szanować powinien, żyje źle i daje zły przykład; o niczem nie myśli, tylko o rozpuście, kartach i hulance, to powtóre; po trzecie, wiem pewno, że marszałkowałby przez sekretarza, co jest sposobem urzędowania nąjniegodziwszym.
Zdawało się, że pan Samurski dostanie uderzenia krwi do głowy, tak na wyrazy Graby poczerwieniał, zaperzył się i nasrożył. W początku słowa nie mógł wyjąknąć, aż nareszcie, narzucawszy się i nazłościwszy w sobie, począł niezmiernie szybko, bijąc się ręką w piersi:
— Proszę pana! proszę pana! prawdziwie to jest nie do zniesienia! Pan mnie krewnemu mówisz...
— Mówię prawdę, której chciałeś.
— Ale, najprzód, co to do kogo należy jak on z matką?
— Jak skoro wszyscy jego postępowanie widzą, do wszystkich ono należy.
— To familijna rzecz.
— Dajmy na to.
— No! a co się tyczy życia jego, albo to nie wszyscy przehulać muszą młodość? Cóż to charakter jego plami, czy co?
— Plami, panie sąsiedzie.
— Co! karty, hulanka i dziewczęta? o! co to panie za straszne winy! No! a na cóż człowiek młody?
— Że nie dla kart i hulanki, to pewna.
— Albo on przez to nie może być dobrym marszałkiem?