Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —

zbycia, staram się dla niego uniknąć kupna przynajmniej. Sól, tytoń, lemiesze, żelazo i tym podobne towary, znajdziesz zawsze w moim sklepie, po cenie daleko niższej niż w mieście, a w nierównie lepszym gatunku. W zamian przyjmuję zboże, po cenie jak mogę najwyższej, czy go potrzebuję czy nie. Oprócz tego obok sklepu jest kantor zbożowy, w którym przyniesione ziarno zawsze przyjmują i opłacają gotowizną.
Jestem także nabywcą bydła, koni, owiec, świń, wełny i lnów; nie żebym miał na widoku korzyści, lecz dla ułatwienia im zbycia produktów, które żydzi nabywają od nich po niskiej i niesprawiedliwej cenie, z ich uszczerbkiem. Dodam tylko jeszcze, dla uspokojenia pana, że jako kupiec nikomu się nie narzucam. Zmuszać wieśniaka do przedaży i kupna, choćby najkorzystniejszych, byłoby to zepsuć wszystko. Dla wzbudzenia w nim wiary, potrzeba było, żeby ją sam w sobie doświadczeniem wyrobił. W początku było długie niedowierzanie, wahanie się, podejrzenia i długo sklepy więcej sąsiednim wioskom niżeli moim służyły; ale wreszcie powoli przyszło przekonanie o mojej bezinteresowności: i dziś nietylko że na tem nie tracę, ale, wstyd mi powiedzieć, że mam zyski na tem.
Jerzy, zdumiony i zamyślony, powracał z panem Grabą do dworu. W drodze rozmawiali jeszcze o wszystkiem co widzieli.
— Sąsiedzi pewno naśladują pana? — spytał gość.
Graba uśmiechnął się boleśnie.
— Gdybyż! — rzekł — ale gorzej, bo mnie nienawidzą i wściekają się na moje dziwactwa, bo takie dają im nazwanie. Nikomu się nie chce jak mnie pracować dla zaprowadzenia nowego, choćby lepszego: a każda