Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

rozporządzenia chaty, sięgające przedchrześcjańskich czasów, zatrzeć podania, które się wiążą z progiem, ogniskiem, kątem, ławą, piecem, niemałą było trudnością. Nie targnąłem się też na przeszłość zuchwale, i nie budowałem szwajcarskich domków, w którychby im było smutno i cudzo; powiększyłem tylko, oczyściłem, wyidealizowałem, że tak powiem, ten materjał, jaki zastałem pod ręką. Chata w mojej wiosce czyściejsza, porządniejsza, większa: ale nie zmieniła ani swej starej fizjognomji, ani rozporządzenia; dym tylko, szkodliwy zdrowiu, komin wyprowadza, piec z cegieł staranniej zbudowany, okno większe i światła więcej, powietrze lepsze. Bydło wreszcie oddzielone od ludzi, i choć blisko, bo tego dozór wymaga, nie obok przecie. Nie pożałowałem gruntu na podwórko i ogród, a sady, które mój ogrodnik szczepił, stały się już dla wioski przedmiotem starań, bo są zyskowne i miłe.
Właśnie stanęli na wzgórzu, i Jerzy mógł ztąd obejrzeć część wsi niespalonej, która miała pozór porządnego miasteczka. Mnóstwo drzew otaczało dokoła domostwa białe, przestronne i wyższe daleko od pospolitych chat. Niedaleko od cerkwi wznosił się lazaret, a w pośrodku jakby rynku, gdzie w istocie były sklepy potrzebniejszych rzeczy dla włościan, maleńka i ciasna stała karczemka.
— Więc są i sklepy, zdaje mi się? — spytał Jerzy.
— Są to tylko składy, które ja kosztem moim utrzymuję. Miasteczka, do których wieśniak dla nabycia wszelkich drobnych potrzeb wyjeżdża co niedziela prawie, napchane głodnem i ubogiem żydowstwem, są dlań tak zgubne jak karczmy dawne. Chociaż nie mogę zabronić mu pojechać i sprzedać w mieście co ma do