Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —

— A teraz — rzekł wesoło Graba, biorąc pod rękę Jerzego — zawracajmy do dworu, bo więcej nic już nie mam panu do pokazania, i zapewne więcej spodziewałeś się niż widziałeś. Nie ma tu nic nad to, coby każdy sumienny i uczciwy człowiek powinien zaprowadzić u siebie. Rozumie się, że ani mojej cukrowarni, ani machin gospodarskich, ani innych zaprowadzeń tego rodzaju nie będę panu pokazywał, bo to są rzeczy, które zobaczysz wszędzie. Nie zaprowadzę cię też, kochany gościu, do lazaretu, bo tu nieprzyjemny miałbyś widok, choć mój może porządniejszy od innych; są przecie już te domy zdrowia i po innych wioskach. Mój lazaret tem się tylko od innych różni, że ja go codzień prawie opatruję, że przy nim mam dobrego felczera i aptekę; że do niego zabieram tylko tych, którym źle w domu, a dopatrzeć ich nie ma komu, bo dla reszty lepiej w chacie ze swymi w smutnej godzinie boleści, niż w najwygodniejszym lazarecie.
Gdyby nie pożar wczorajszy, mógłbym cię zawieść jeszcze aż na wieś, i pokazać chatę i obejście gospodarskie, wcale różne od innych poleskich; ale dziś ciekawość zaspokajać, gdy tyle boleści jest na wsi, nie godzi się. Szanujmy w nich braci-ludzi.
Nie bez pracy przyszło mi nakłonić ich do zmiany w życiu i mieszkaniu. Poczciwy ten lud szanuje wszystko stare daleko więcej niż my; a bojąc się zmiany, bo nie ma powodów spodziewać się, aby na korzyść mu poszła, w drobnostkach nawet uparcie czepia się przeszłości: i jak od wieków kurną chatę zamieszkiwał niemal razem z bydlęciem, na wilgotnej ziemi, wśród gęstych dymu wyziewów, tak chce mieszkać sam, tak chce ją dzieciom zostawić. Zmienić więc odwieczne