Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —

— Wszystkich więc chciałbyś pan z sobą zbratać; i nie uznajesz uczucia poszanowania i potrzeby posłuszeństwa, i oddawanie czci, jako oznaki objawów koniecznego, naturalnego stanu duszy? Przecież społeczeństwo dzieli się koniecznie na wyższych i niższych, i uczuć tych z życia jego wyrzucić niepodobna!
— Tak jest; ale braterstwo chrześcijańskie ludzi nie wyłącza tych uczuć. Moi włościanie szanują mnie, ale kochają razem; chociaż ich szacunek wyraża się bardziej jak miłość ku starszemu bratu lub ojcu, niżeli bojaźnią niewolniczą.
W człowieku widzę najprzód człowieka, i jako człowieka, brata. Jeżeli mnie cnotą, umysłem, duszą przewyższa, o czem wewnętrzne nieskażone znać daje uczucie, uznaję go starszym i oddaję mu cześć jako bratu starszemu; jeżeli jest niższym ode mnie, nie pogardzam nim, owszem powiększa to miłość moją i obowiązki, do których się czuję.
— A występni? a źli i złem zatwardziali? — spytał Jerzy.
— Będziesz-że miał pan cierpliwość wysłuchać całej teorji? — zapytał z kolei stary Graba.
— Czemuż nie? właśnie tego najciekawszy jestem.
— A więc proszę o trochę cierpliwości, bo nie mogę jej zamknąć w dwóch wyrazach.
Stosunek człowieka do równych mu ludzi zamykam we trzech wyrazach, które, podług mnie, obejmuje jeden ostateczny: miłość. Ta miłość staje się względem wyższych uwielbieniem i czcią, względem równych braterstwem, względem niższych miłosierdziem bez granic.
Ale żebyś mnie pan lepiej zrozumiał, muszę mu się obszerniej wytłumaczyć.