Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —

nie omylił się Jerzy. Zaczęto przygotowywać śniadanie.
— Tu jadamy! — rzekł Graba.
— Pokój stołowy każe wnosić, że pan często miewasz gości?
— Mylisz się pan — odparł gospodarz — najliczniejsi goście moi, to są domownicy. Ja i syn zwykliśmy jadać po staropolsku, z całą naszą dwornią. Jest w tym obyczaju coś patrjarchalnego, jak w całym stosunku pana do włościanina w dawnych czasach, które dziś szkalują i wcale źle pojmują. Dawniej pan i wieśniak byli jedną rodziną; a jak w rodzinach są źli ojcowie, tak byli i źli panowie włości: jednak to były tylko wyjątki. Nie mogąc się całkiem obejść bez sług, choć bez wielkiej ich nadpotrzebnej liczby się obchodzę; staram się sługę podnieść z jego upokarzającego stanowiska. Biorę i wychowuję w szkółce naszej sieroty, które mi usługują; ale niemniej cała ta służba obnosząca półmiski, siada ze mną do stołu i je toż samo co ja.
Jerzy wielkiemi spojrzał oczyma, Graba się uśmiechnął.
— Kochany panie — rzekł — większa część naszej szlachty przypuszcza sługi do uczestnictwa swych wad i nałogów, robi ich wspólnikami słabości sromotnych: czemużbym ja nie miał przypuścić ich do stołu? Usługa u mnie odbywa się wcale ochotnie, serdecznie, i jest raczej młodszego dla starszych pełną uszanowania przysługą, niż ciężkim, niewolniczym obowiązkiem. Moi słudzy mówią ze mną swobodnie; myśl mi swoją, gdy ją mają, podrzucają śmiało: mogą się uśmiechnąć i zasępić, gdy pragną: a ja im za grzech tego nie mam. Pamiętajmy, że każdy z nich zostając sługą, nie wyzuwa się z praw człowieka. Nie róbmy z nich lalek drewnianych!