Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —

— To jeszcze dalszy ciąg moich zbytków — dodał pokornie gospodarz — muszę się i z tego panu wytłumaczyć.
— Czyż i to potrzebuje tłumaczenia?
— Słuchaj pan tylko; ja lubię tłumaczenie: to słabość moja. Myśl uwięziona we mnie dokucza mi: wypowiedzieć ją, ulgę przynosi. Zbierałem broń starożytną; mam nową także z dwóch powodów. Byliśmy narodem wojennym, broń więc jest dla nas najcharakterystyczniejszą i zdaje się najwięcej mówiącą pamiątką. Na niej, w niej, w jej kształtach i ozdobach więcej jest może myśli i historji, niżeli się domyślają ci nawet, co o tem rozprawiają i piszą. Te bułaty, buzdygany, buławy, topory, czekany, łuki, kusze, berdysze, samopały, karabele, tulichy (dolch), demeszki, tarcze i pociski, kopie i rohatyny, długo były jedynem narzędziem naszych przodków, i większa część ich życia spłynęła z niemi w rękach, na piersi, u boku. Są to więc drogie i krwią nieraz skropione pamiątki: każda plamka rdzawa może być łzą konającego na polu bitwy, lub ostatnią krwi kroplą bohatera.
Co się tyczy różnej broni nowej, tę zarówno i dla syna mieć chciałem. Zniewieścieliśmy zbytecznie: i wszystko co ciało hartuje, co krzepi, co odwagę wyrabia, co zręczność nadaje, potrzebne nam dziś bardzo. Cywilizacja w obcych krajach fałszywy wzięła kierunek: ona, wykwitając w zbytek, który jest bujnym liściem bez owocu, wycieńcza, kuje w kajdany, osłabia i z człowieka robi tylko piękne cacko, potrzebujące futeralika i bawełny. Ja całkiem inaczej postęp i cywilizację pojmuję; dlatego syna wychowałem przedewszystkiem na hartownego mężczyznę. Otwarta głowa nie przeszkadza,