Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —

by ciało silne być miało: daremnym jest sofizmat, chcący dowodzić, że jedno otrzymuje się kosztem drugiego. Zdrowe siły duszy nietylko nie niszczą sił ciała, ale z niemi są w nierozerwanem przymierzu.
Uczyłem siebie najprzód, teraz uczę syna: nie obawiać się niczego, co dla miękich synów wieku jest prawie zabójczem. Umiemy wytrzymać głód, pragnienie, chłód, niedostatek: jednem słowem cierpienie. Środkiem do wyrobienia siły w ciele uważałem łowy, narażające na zmiany powietrza, niewygody i trud fizyczny. Oba także umiemy kopać, orać i bawim się pracą ogrodową.
— Jakto? kopać? orać? — spytał Jerzy.
— Tak jest — dodał spokojnie Graba — i lepiej umiejącego poprowadzić sochę nademnie we wsi nie znajdziesz.
— Pan probowałeś iść za sochą, za pługiem?
— Nie raz. Z mojej strony nie była to jakaś chęć odznaczenia się, ani dziwactwo, ani nawet igraszka i zabawka: miałem w tem także cel poważny.
— Jakiż? proszę pana. Czyż każdy wieśniak nie potrafi tyle co pan?
— Zapewne; ale właśnie wieśniaków nauczyłem prac wiejskich. Powszechnie zajęcie się wszelkiemi robotami ręcznemi i rolą jest w pogardzie jakiejś; lud wiejski sam już nawykł być poniewieranym: potrzeba, żebyśmy swojemi osobami okazali mu, że powołanie rolnika, co w pocie czoła chleb światu daje, nietylko nie jest od żadnego niższe, ale od wielu zaszczytniejsze.
Sto razy powtórzyłem to moim wieśniakom, że stan ich i pracę szanuję. Podnieść ich moralnie, obowiązkiem naszym; ale wskazywać im, że ich poświęcenie, ich praca są rzeczą pogardy godną, jest niegodziwością. Tak prze-