Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —

Za wzgórzem błyszczał teraz krwawemi odbłyskami staw szeroki i czysty.
Nigdzie tej wytworności wyszukanej, zagranicznością tchnącej, którą u nas tak często obok ruin i spustoszenia nawet znaleźć można, nie postrzegli przybywający; lecz natomiast porządek i pełne prostoty a wdzięku, z uczuciem i smakiem porobione budowy i urządzenia. Jerzy, wiedząc już o stanie majątkowym pana Graby, dziwił się, że tak skromny domek tak niewykwintne zabudowania otaczały, że nigdzie przepychu w ozdobie miejsca nie znalazł.
— Pan zapewne mieszkasz zwykle w innym majątku? — spytał w rozmowie.
— Nie — odpowiedział z uśmiechem gospodarz. — Rozumiem co na usta pańskie wywołuje to pytanie: dziwisz się zapewne, że mieszkam tak skromnie, wiedząc żem bogaty. Lecz bogactwo nie powinno nam służyć na zepsucie; a właśnie zbytek idący za nim tak często uniedołężnia, czyni nas niewolnikami ciała i psuje, bo hart wszelki duszy odbiera. Chronię się zbytku i miękości, nie tyle dla siebie, ile dla syna. Na co przywykać do tego, co nie jest koniecznością dla nas, a koniecznością przez nałóg staje się i rodzi cierpienia, nie wiele dając przyjemności.
Gdy tych wyrazów domawiali, stanęli przededrzwiami domu. Dwór był nie wielki, niski, biały, czysty i wszystko co stanowiło jego ozdobę, proste i nie kosztowne: przecież człowiek miljonowego majątku w nim zamieszkiwał. Światło w oknach dowodziło, że oczekiwano gospodarza, a może i gości. Kilku ludzi i kilkoro młodych chłopiąt, jednakowo ubranych, wybiegli na ganek, otoczony ławkami i bez uniżoności zbytecznej, a z ser-