Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —

— Bez wątpienia! — śmiejąc się rzekł zapytany — lecz dwie są też wielkie kategorje ludzi: myślących i niemyślących prawie, lub myślących tak niewiele, że przebieranie maku dostatecznym do ich rozmysłów będzie wątkiem. Każdy człowiek ma dla siebie stosowną pracę, i taką tylko zajęty, użytecznym być może. Daruje mi pani, gdy powiem, że nawet przebieranie maku może być moralnie lepszem od próżnowania, i pod tym względem użyteczniejszem. Niejedna kobieta, gdyby ją małem dziecięciem do cierpliwości i pracy przyuczono rozplątywaniem jedwabiu i przebieraniem maku, jak to u starych ojców naszych bywało, nie byłaby w przyszłości tak nieszczęśliwą i nie czułaby takiego ciężaru na sobie, boby jej sił na dźwiganie go stało.
Ostatnich kilka słów, może zastosowanych do pani Lackiej, przyjęła ona z rumieńcem gniewu, i zacisnąwszy usta, schyliła głowę na robotę, nic nie odpowiadając.
Gdy tych wyrazów domawiał i powolnie i dobitnie pan Graba, syn jego, który dotąd rozmawiał z dość niechętnie dotrzymującą mu panią Lacką, wstał i wyjrzał od niechcenia przez okno; zastanowił się w niem chwilę i zbliżył ku ojcu ze źle pokrywaną niespokojnością; lecz widząc, że na niego nie uważa, powrócił do okna raz jeszcze, począł coraz pilniej wpatrywać, zakręcił się udając obojętnego, przeszedł po pokoju i nic nie mówiąc, wymknął.
Oczy dwóch kobiet, a szczególniej Ireny śledziły go machinalnie, i widać, że jakiś tajemniczy powód wyjścia odkryły, bo spojrzały po sobie. Graba, choć nic nie dostrzegł, zwrócił się magnetycznym jakimś ruchem do okna, spojrzał w nie, wstrząsnął się, zerwał i podbiegł bliżej.