Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —

— Cóż przecie nad nie naturalniejszego? — szepnęła z cicha Irena.
— Tak, na chwilę. Ale męską rzeczą jest otrzeć łzę, jako hańbiącą, i tąż samą dłonią, która ją otarła, chwycić się pracy.
— Gdy serce boli?
— Praca boleści umniejsza.
— Gdy sił braknie?
— Praca je daje i pomnaża.
— Gdy nie widzimy jej celu?
— A więc raz jeszcze przetrzeć oczy, bo łzy tylko dojrzeć go nam nie dają. Cel... to my wszyscy; nie każdy z nas pojedyńczo, ale ogół cały. Wszelki wypadek okrywa pyłem i kałem, nawet niewinny i wypadkowy; ale nie ma żadnego, któryby widziany z wysoka, mógł się nazwać niezasłużonym. W każdej boleści jest nasieniem wina własna. A więc w upadku pierwszem staraniem naszem być powinno podźwignąć się duchem, oczyścić z kału i otworzyć sobie do udoskonalenia i do moralnego podniesienia się drogę.
— Tak! tak! — pochwycił z zapałem Jerzy — i pojedyńczy człowiek i naród chcą-li żyć, nie powinni płakać aa pobojowisku, ale pogrześć co umarło, a ratować co żyje!
— Wyrwałeś mi pan z ust te słowa — dodał z zadziwieniem Graba. — Szlachetne uczucia nie rychło gasną w człowieku, potrzeba je tylko rozżarzyć i pracować nad niemi.
— Praca! praca! praca! nieustanna zwrotka wszystkich waszych piosenek — zawołała Irena. — Doprawdy, nadto już nią straszycie.
— Radziłabym — przerwała także pani Lacka z uśmie-