Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
41
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

się co wahać, do tego dążyć wszelkiemi sposoby. Rosja, jak wąż, lenieje, zmienia skórę, jest to pora słabości; teraz lub nigdy ze szpon się jej wydrzeć.
— Z czem, jak? — spytał starszy powolnie. — Myślcie, bez broni, bez zapasów, bez pieniędzy, bez dowódców i bez ludu!
— Pan przeżyłeś lat czterdzieści i nie widzisz już jasno przed sobą, łzy ci wzrok zamgliły — krzyknął ktoś drugi z kąta — nie odbierajże nam serca. My broń znajdziemy, a nie, to ją odbierzemy od nieprzyjaciela, pieniędzy da kraj, na dowódców my się sami wyrobimy, lub pozyszczem, pochwycimy, pociągniemy za sobą.
Sybirak zamilkł i westchnął.
— Ale my widzimy dobrze sami — dodał Młot, nieco ostygłszy — że do tej walki sposobić się potrzeba i gotować; ona nie może przyjść jutro. Przygotowawcza praca ogromna, zwłaszcza, że i z poczciwymi niedowiarkami, jak pan, walczyć potrzeba, że naszą piersią i ogniem musimy podłożyć ogień w zastygłych, rozpalić go, porwać, pociągnąć... Wielu z nas upadnie, ale Polska wstanie!
Jeden z przytomnych podrzucił czapkę do góry i wykrzyknął:
— Jeszcze Polska nie zginęła!
— Oh! oh! Cichoż tam! — ofuknął inny — Ażeby ona nie zginęła, potrzeba naprzód umieć milczeć.
— Więc do wielkiego dzieła — dodał Młot powolniej — do agitacji, do nurtowania, do ruchu, któryby w nas szerzył płomień, a nieprzyjacielowi ukąszeniami komara nie dawał spoczynku.
— Dobrześ powiedział: ukąszeniami komara — rozśmiał się Sybirak — ale słyszałeś kiedy, by kogo komary zjadły?
— Nie widzę niepodobieństwa, gdyby komarów było wiele, gdyby niemi dowodził dobry wódz i gdyby nie