przerabiają nas na bohaterów i męczenników, jakich nawet nędze i tęsknoty wygnania uczynić nie potrafiły.
— Nie — odrzekł Młot, uderzając ręką w stół wedle swego obyczaju — nie! Trzydzieści lat minęło w spokoju... potrzebujemy walki i krwawej łaźni dla pokrzepienia. Myślisz pan, że ja, co nie mam lat dwudziestu, że towarzysze moi, równie gorący, jak ja, i równie młodzi, nie widzimy całego zuchwalstwa planów naszych? Ale dlatego, że one są materjalnie niemożliwe, wierzymy w nie, mamy głęboką wiarę cudów; wiemy, że garść studentów, porywająca się na państwo czterdziesto czy sześćdziesięciomiljonowe, którego Francja i Anglja pokonać nie mogły, wydadzą się szaleńcami, ale rachujemy też na zgniliznę, co toczy to cielsko olbrzyma. W tej moskiewskiej bryle odzywa się też pragnienie swobody, ruszają powoli składowe jej pierwiastki, rozpoczyna się dezorganizacja. Ręka Mikołaja tylko mogła ten chaos fermentujący powstrzymać od rozkładu mrozem despotyzmu, tak jak Syberja lat tysiące zamarzłego przechowywała mamuta. Naszymi sprzymierzeńcami są choroby nieprzyjaciela: jego głupota i upór.
— Tak, ale wy się wybieracie jutro w pochód, jak widzę — przerwał Sybirak — gdy długo jeszcze nie możecie być doń gotowi... Lud...
— Lud będziemy mieli za sobą — porywczo przerwał młody człowiek — zjednamy go sobie ziemią.
— Lud już się jej skądinąd spodziewa, a rządowi bodaj więcej niż nam wierzy, cośmy mu ją przyrzekali lat tyle... i nie dali nic dotąd. Na lud potrzeba lat długich i wielkiej z naszej strony cierpliwości.
— Gorąco namiętnej walki szybko doprowadza do dojrzałości — rzekł Młot; — lud się da pociągnąć! Tylko odwagi, tylko zuchwalstwa!...
— Dalibóg, dobrze on mówi — rzekł drugi — niema
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/42
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
40
J. I. KRASZEWSKI