Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
15
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

grzebie, jak żyję... wszystko urządzone i kolej do trumny wyznaczona.
— A to i ty niosłeś?
— Przez całą Elektoralną. Szliśmy naprzód Żabią, potem na zawrocie mnie z drugimi dostało się dźwigać ten drogi ciężar; na Chłodnej wzięli inni, i tak przez Wolskie rogatki aż do ich cmentarza.
— No, a cóż te czerwone kołnierze na to?
— Patrzyli z boku, ino spisywali sobie twarze w pamięci. Próbowali zrazu szeptać: „Poco katolikom iść za luterskim pogrzebem?“... ale się im śmiano w oczy.
Już na cmentarz doszedłszy, ledwie zdaleka mogłem stanąć, tak pchano i naciskano zewsząd, taki był tłok niezmierny ludzi.
Ledwie trumna stanęła na ziemi, a tu jak pochwycą z niej sukno, jak nie zaczną zdzierać na pamiątkę... szarpać, jeden drugiemu wychwytywać, dzielić się, gdyby relikwią. Nawet ogon od sukni szarej jedwabnej, który z trumny wystawał, rozerwano w kawałki drobne.
— A cóżeśto ty nic nie przyniósł? — spytała matka.
— Jakżeż!... — rzekł Franek, dobywając z kieszeni szmat sukna: Przecież mi dali ci, co bliżej stali... Trumna tak była obnażona, że komuś na myśl przyszło rzucić na nią gałąź zieloną. Nuż tedy łamać z drzew, i okryli ją całą liśćmi, kwiatami, gałęźmi.
Pastor stał nad grobem, zabierając się do mowy; ale blady był i cichutko mówić zaczął.
— A to i u nich są kazania? — spytała matka.
— Tak jak i u nas, i po polsku!
— Dziwna rzecz! Gdyby ich też Bóg nawrócić raczył! Bo jak po polsku się modlić, a nie po katolicku? Już to się w mojej biednej głowie nie pomieści.
Uśmiechnął się Franek i mówił dalej:
— Pastor bał się powiedzieć, że nieboszczyk był gene-