Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
16
J. I. KRASZEWSKI

rałem, bo go nim rewolucja zrobiła, a za dawniejszych czasów miał tylko pułkownikostwo. Tylko co wyszepnął: „Wdowa po pułkowniku“, a tu ze wszystkich stron jak nie grzmotną: „Po generale polskim, co zginął pod Wolą!“
— No, a Moskale?
— Ich tam koło grobu nie było, chyba może co przebranych szpiegów.
Mowy, przyznaję się, nie słyszałem, ale mówią, że była piękna; tylko że się pastor oglądał, bo na niego oczy i uszy mieli wytrzeszczone.
Dopieroż, gdy ze łzami, żałośnie spuścili trumnę do grobu, posypała się ziemia, bo każdy chciał i tą garścią piasku uczcić zacną niewiastę. Tłum zaczynał się rozchodzić, ale mnie koledzy wstrzymali, bo był jeszcze inny projekt, o którym wiedziałem od rana. Choć deszcz kropił, postanowiono pójść na Wolę, na to miejsce, gdzie zginął Sowiński, i jego pamięci oddać poszanowanie. Szło o to, czy tam już policja moskiewska nie wyprzedziła nas z jaką zasadzką.
— Widzisz! Widzisz, — przerwała matka boleśnie — na co się to ty narażasz!
— Matuniu, a cobyście powiedzieli, gdyby syn wasz pozostał jako tchórz od wszystkich, i nie miał serca tam, gdzie tysiącu ludzi serca nie brakło? Nieraz sama mówicie, że, gdyby Polacy tak pokornie nie padali na twarz przed moskiewską siłą, nigdyby ona nie urągała się naszym boleściom i nie srożyła tak nad nami.
Stara Jędrzejowa zamilkła, spuściła głowę, ale ukradkiem łzę otarła z oka. Syn mówił dalej.
— Tłum odciągnął do miasta, podzieliwszy się na kupki, a my nuż na Wolę... z taką ochotą, że choćby na bagnety!... Przychodzimy na miejsce, gdzie Moskale swoim poległym zrobili pomniki, mogiły i ogródki, i gdzie