— Cóż, kiedy naprawdę tak... matuniu... I ot, nie bylibyście chcieli iść na cmentarz pewnie, a gdybyście i poszli, mielibyście niespokój na sumieniu.
Staruszka pokiwała głową.
— Generałowa Sowińska luterka! A byłoż ludu na pogrzebie?
— Całe miasto!
— No, poszli oni dla jej cnoty, nie dla wiary... — szeptała kobieta.
Chłopak, gdy te słowa usłyszał, podbiegł i pocałował ją w ręce.
— Matuniu, złote słowa twoje! Cóż człowiek winien, jeśli się w innej wierze urodził, a Pan Bóg go nie oświecił? A jeśli z tą wiarą żyje poczciwie i...
— No! no! Tylko ty po swojemu nie rozumuj — przerwała matka. — Żeście na luterski pogrzeb poszli, może tam tak dalece nic złego niema... ale co do wiary naszej świętej katolickiej, ani słowa, ani słowa!
— Dziś rano dali nam znać ci, co się tam tem zajmowali, aby na czas być na Królewskiej ulicy do niesienia ciała, bośmy się zmieniać mieli aż do cmentarza luterskiego za Wolskie rogatki. Kiedym ja wraz prawie z karawanem przyszedł na miejsce, było już jak nabite... Tysiące... Ćma! A cicho, jakby mak siał.
Choć nieboszczka nie lubiła wystawy w niczem, ale umyślnie tak urządzono, aby pogrzeb był okazały: karawan sześciokonny, ludzie z pochodniami, parada wielka. Mnie się dostało być blisko, bo miałem nieść trumnę przez ulicę Elektoralną. Jak tylko wyniesiono ją z domu, nie daliśmy włożyć na wóz, ale chwycili na barki i pochód się ruszył powoli w milczeniu.
Widok był arcywspaniały; ludu, panów, powozów tłok niezmierny, jakem jeszcze na żadnym nie widział po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/16
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
14
J. I. KRASZEWSKI