Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kadzisz mi w nos trybularzem.
— Nie, nie, wstawiam się tylko na wszelki wypadek za tym moim drogim Władziem. Pan Szambelan nie uznajesz praw młodości.
— A masz waćpan racyą, zawsze mi się zdaje, że te prawa łacniej by się bezprawiami nazywać powinny.
Szymbor się uśmiechał.
— Ze stanowiska zakonnego ale po ziemsku i po ludzku... Nie bądźcie też tak surowemi dla Władka... jedynaczek, pieszczoszek, młody, śliczny, nie zasuszajcie go, zlitujcie się! Znam jego gorącą, szlachetną naturę, temperament ognisty, trudno to młodemu z tem walczyć. Gdyby tu mojej żony nie było, powiedziałbym więcej. Mogę tylko Dziadunia upewnić, że smak ma dobry i że jako dziecię wieku równouprawnienie uznaje, człek postępowy, choćby cyganka byle młoda i ładna, kieliszek też połknie gładko, a może i szlachetna walka z losem przez karty nie jest mu obojętna, trzeba się temu wszystkiemu dać wyszumieć. Prosta rzecz. Co gospodynie robią, gdy chcą odszumować? przystawiają garnek do ognia. Ja powiadam, że to najlepszy sposób.
Szambelan słuchał z czołem chmurnem, pogrą-