Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednak rzut oka postrzegł zaraz że Dziad przybitym nie był — owszem zdawał się rozgorączkowanym i gniewnym.
— Jużciż nie na mnie, powiedział sobie w duchu, bom mu żadnego nowego figla niespłatał...
Powitanie zimniejsze było niż kiedykolwiek.
— Co mu to jest? myślał przybyły.
— No, rzekł głośno — chwała Bogu, pan Władysław lepiej się ma, Dziadek by powinien być w lepszym też humorze...
— A tak! ma się lepiej i jest już w Berlinie, więc bezpieczny, pociesz się i Asindziej — odezwał się szydersko Szambelan...
— Cieszę się — odezwał się Szymbor.
— Mamy z sobą na osobności do pomówienia, rzekł Dziad, proszę do mnie...
Samo to uroczyste zawezwanie tchnęło Szymbora, który zwykle poufnych rozmów z Dziadem nie miewał...
Wpuściwszy do gabinetu p. Apollinarego, stary nie dał mu drzwi zamknąć.
Niech stoją otworem, mógłby nas kto podsłuchać, a interesem jest waszym więcej niż moim, ażeby ta rozmowa nasza progu domu nie przeszła.