Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milionowemu państwu popieranemu niemal całemi siły kilkadziesiąt milionowych Prus, i... obojętnością całej Europy?
— Ja następstw ani widzę, ani rozbieram — odparł Władek, idę gdzie mnie woła tradycya, głos powinności...
— Więc to wyrzeczenie się rozsądku, samoistności... swobodnej woli...?
— Tak jest pani...
— Więc wy stoicie jeszcze na tem ciasnem stanowisku narodowcem?
— Stojemy, pani... a kto zna Moskwę, ten sobie nas i szał nasz wytłumaczy... Rozpacz usprawiedliwia Polskę... najbezsilniejszy broni się śmierci...
Iza zamyśliła się...
— Nie mówmy o tem, rzekła, to są kwestye, przyznaję, których ja nawet zrozumieć nie mogę... a przenieść się na stanowisko wasze nie jestem w stanie. Ale młodzieży jest tyle... a ty... a pan! Ja was nie puszczę... wy moim jesteście...
— Tak, pani, odpowiedział Władek, całując ją w rękę którą opuściła bezwładnie, jestem twoim i będę... ale nie możesz mi się dla siebie kazać zrzec tego co mi jest świętem... Przypomnij sobie słowa Goethego... gołębia sądzić należy jako