Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Władek mu się zdał łatwym do nawrócenia na cywilizacyą niemiecką i zaparcia swej narodowości. Stamm nie wątpił iż w nowem otoczeniu, stosunkach, pod opieką ukochanej żony, uczeń berlińskiego uniwersytetu wyjdzie na jednego z tych licznych annektowanych Polaków, którym zaledwie przekręcone imię pozostało na pamiątkę przeszłości.
Z tych błogich marzeń wyrwało go rozpoczynające się powstanie, a potem piorunowa wiadomość, że Władek postanowił w niem wziąć udział jak inni. Wszyscy począwszy od Izy załamali ręce rozpaczliwie. — Co tu było począć aby go od tego kroku odciągnąć? Mógł być zabitym! rannym! uwięzionym... i straconym... Iza kochała go po swojemu, sercem i głową razem, oburzyła się na to, że nic jej nie mówiąc, mógł sobą w sposób tak zuchwały rozporządzić...
Posłaniec z listem już go w Zarębiu nie zastał, Stamm napisał do Szymbora zaklinając go aby im przywiózł choć na chwilę Władysława, nimby wyszedł do tego nieszczęsnego powstania.
Szymbor który najzdradliwiej w świecie pierwszy był do podżegania Władka, aby szedł się bić co najprędzej... nie mógł się wszakże oprzeć natarczywej prośbie Stamma. Rachował on że Władek już