Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzięki Bogu, że to są wszystko żarty i że pan Szambelan nie możesz na chwilę nawet przypuścić... abym ja... ale mówić o tem nawet nie chcę!!
— Przyznasz jednak, że to się dziwnie składa... rzekł stary powoli... ta strzelba która do was należała i którą mieliście na polowaniu?
— Nie miałem jej na polowaniu, odparł zimno Szymbor, była już wówczas darowana Kernerowi!
— A! zawołał Dziad odnosząc strzelbę do kąta powoli... to co innego... Popatrzyli na siebie milczący.
— Jest to zdziecinnienie zapewne pochodzące ze starości, odezwał się Dziad po chwili, a jak wy powiecie — przesąd... ale ja mam tę pewność że oczy moje ujrzą jeszcze wyjaśniającą się tę tajemnicę i karę nad występnym. Jestem o tem przekonany! Są cuda w wypadkach podobnych...
— Po latach tylu... wszak się wszelkie ślady zatarły... obojętnie dodał Szymbor... Ale dobrze się Dziadkowi pocieszać choć tą nadzieją...
— Nie umrę dopóki tego nie dojdę...
— To dobrze, śmiejąc się zawołał Szymbor, będzie nam p. Szambelan żył długie lata...