Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary milczał.
— Waćpanowie tych rzeczy nie czytacie lub śmiejecie się z nich jak z bajek, ale ja w długiem życiu i naczytałem się i napatrzyłem istnych cudów tego rodzaju... Zbrodniarz bezkarnie urąga się sprawiedliwości, mniema się bezpiecznym... głuszy w sobie sumienie... a w lat wiele jakieś niespodziane światło... tajemnicę odkrywa i... winnego wiedzie pod miecz sprawiedliwości...
— Tak! tak! czytałem i ja wiele podobnych historyjek w Causes célèbres, ale zwykle owe przypadki... prędzej przychodzą, a po latach kilkunastu...
— Nawet po kilkudziesięciu! dodał stary.
— Daj Boże! zawołał Szymbor... pragnę bardzo żeby się to raz przecie wyjaśniło... Chociaż trudno mi podzielać złudzenie pana Szambelana. Wedle wszelkiego podobieństwa krwawa ta scena odbyła się w lesie, w ostępie, bez świadków... Materyalne ślady zatarte, a gdyby wypadek tam sprowadził kogoś cobyto był widział... nie czekałby pewnie lat kilkunastu z wyznaniem.
Dziad westchnął...
— Nie było nikogo... mówił Szymbor.