Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, mój drogi, ale naówczas rozum mentor już dorosł, stoi nudziarz na straży, truje ci wszelkie wrażenie, komentuje, analizuje, prorokuje.
Wierz mi, ani konserwowane szparagi, ani przechowywane uczucia świeżych nie są warte.
Władek zmilczał, o ową zapowiedzianą perłę dopytywać się nie śmiał, ale głowę sobie suszył domysłami jak i gdzie w jakiej konsze ukrywać się mogła. Zręczny wujaszek może naumyślnie na tej wzmiance poprzestał, rozmowę, zwrócił i puścił się na cale nową drogę.

Było to, jakeśmy mówili w przededniu 1863 r. — w tej epoce niezrozumiałej do dziś dnia dla dziejopisarza, niewytłumaczonej dla tych co ją przeżyli, sądzonej przedwcześnie, pełnej nierozwikłanych tajemnic, lecz nieochybnie dla Polski ważnej i następstw pełnej. — Gorzkich — ale goryczy ich nie spiliśmy jeszcze do dna, ani wiemy co na niem leży.
Kraj cały wrzał jasnowidząc następstwa ofiar niezmiernych, klęsk straszliwych, a nie śmiejąc małodusznie powiedzieć sobie — cofnę się przed strachem tych następstw... Gorąca młodzież wiodła za sobą ostygłych i zwątpiałych. Z dwóch krańców społecznych, z wyżyn ofiary i poświęcenia bez granic