Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wpół ręką obejmował. Szeptano cicho.... Czy się tak rodziła nareszcie miłość, której dotąd nie było, czy coś do niej podobnego, a niedającego się na pierwszy rzut oka odróżnić? O tém sądzić nie śmiemy. Rajmund wyszedł z posiedzenia upojony, rozmarzony i może na chwilę zapomniał o wielkich widokach przyszłości dla tej świeżuchnej Różyczki. Czy ona również czuła dla narzeczonego choćby chwilową skłonność, o tém wiedzieć tylko mogła pani Adela.
Po wyjeździe Szambelana z Rajmundem, zapytała Róży.
— Coście to tak tam szeptali i bardzo czule się zbliżali do siebie?
— Czarowałam go! — rozśmiało się roztropne nad wiek dziewczę. Powiadam Mamie, był tak jak pijany, cały drżący — nie wiedział co mówił! Chwytał mnie za ręce, chciał wpół objąć — a taki śmiech z niego brał! bom jeszcze ani jego, ani nikogo takim nie widziała.
Ja myślałam że on jak lód zimny! Gdzie tam! Tylko trzeba umiéć go jak ja oczarować.
— Nie nadto! nie nadto! odezwała się pani Adela kwaśno, proszę cię nie pozwalaj mu do zbytku.
— O! już niech Mama będzie spokojna — ja wiem że przed ślubem trzeba być bardzo reservée.