Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie mówiłem? odparł Okułowicz. Raz mi się trafiło go prosić na śniadanie, cóż, myślicie państwo, odpowiedział mi? — Albo ja u siebie kawałka chleba razowego nie mam, żebym waszych pulpetów pragnął?
Czasem u konfesyonału jak zacznie burczeć — aż strach!!
— A, jużto że delikatny nie jest! poprawił hrabia — to pewno — ale — ciszej dodał — est modus in rebus!
Okułowicz głową potrząsnął!
Szambelan uśmiechnął się. — Nie tu, to gdzie indziej księdza znajdziemy! dodał.
Dnia tego bytność u państwa Okułowiczów przeciągnęła się do późna, bo Szambelan był szczęśliwy sam i chciał aby zaręczeni dłużej pobyli z sobą. Zostawiono ich samych w gabinecie i czas nie był stracony. Panna raz z myślą zamążpójścia oswoiwszy się z przyszłym mężem swoim — śmiało się rozgadywała o wszystkich desideratach swoich. Rajmund zaś z jej zajęcia temi marzeniami korzystał, coraz się stając poufalszym i natarczywszym. Sprowadzało to dosyć głośne konflikty, na które w salonie nie zważano, a które się kończyły zwycięstwy i klapsami. Harmonia panowała jak największa. W końcu nawet panna usiadła tuż na krześle przy narzeczonym i nie zdawała się uważać na to, że ją