Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze niema czego!
— A matka..?
— Będę musiał pójść wbrew jej woli, ona sobie nie życzy.
— O! byłam tego pewną! Okułowiczowa jest dumna, imponująca i trudno ją polubić. Będziesz pan miał kłopot, bardzo mi go żal....
Rajmund szczerze się przed swą dobrą przyjaciółką wyspowiadał, narzekał trochę na matkę. Słuchała go cierpliwie, a choć dosyć lubiła pana Rajmunda, widać było że matce słuszność przyznawała. Zmilczała jednak.
Szambelanowa oddawna była w tym stanie ducha, który jej nie dozwalał do niczego wielkiej przywiązywać wagi.
Nazajutrz zrana Szambelan wiózł protegowanego do państwa Okułowiczów. Postanowiono było, że się miał oświadczyć.
Tam też spodziewano się tego, a hrabia wieczorem jeszcze dał znać umyślnym że przyjadą. Rajmund miał najmocniejsze postanowienie popełnia czynu tego, który go miał wiele kosztować; teraz jednak gdy już nieodwołalnie trzeba było wyrzec wielkie wiążące słowo — uczuł się zrana onieśmielonym, wahającym. Szambelan to postrzegł, lecz znając ludzi nie strwożył się. Był to ostatni głos sumienia w przywiązaném dziecku.
W czasie jazdy do miasteczka, stary umyślnie począł mówić o ożenieniu, które chciał doprowa-