Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż? spytał — źle tam bardzo?
— Ze staremi, panie Szambelanie, sprawa nie łatwa — rzekł Rajmund. Matka moja pamięta lepsze czasy. Powszechny u nas jest..... wstręt i obawa urzędników, Okułowicz....
— A no! rozumiem! rzekł Szambelan, uzyskuje niedoimki, trudno aby go lubiono.
— I imponować lubi! dodał Rajmund.
— Cóż tedy będzie? spytał stary.
— Myślę że ja dziś — zdaje mi się, o pozwolenie nikogo się dopraszać nie potrzebuję, a matka, gdy się wszystko ułoży, zezwoli.
— Zapewne, fakt spełniony!! To się i w polityce i w życiu szanuje — odezwał się Szambelan. Lękam się tylko aby waćpanu nie robiło to przykrości.
— Coś poświęcić potrzeba! westchnął Rajmund.
— Tak, tak! potwierdził biorąc go poufale pod rękę Szambelan, a, słowo ci daję, cher Raimond, Różyczka warta ofiary. Dziewczę jak pączek śliczne! Coś tak dystyngowanego w niej jest; dowcipu pełne, główka otwarta.... Na ostatek co ja dla niej i dla was będę mógł uczynić — wierz mi, zrobię — do granic możliwości posunę.
Otwarcie powiem, jeśli nie znajdę kredytu, sprzedam kawał lasu w puszczy Kobryńskiej, a dam. Słowo honoru... dam.