Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Słyszałam bardzo podniesione głosy, więc do drzwi przybiegłam, i mimowolnie coś mi się o uszy obiło.
— Ja się cofnąć nie mogę! rzekł Rajmund — Mama z fałszywego stanowiska to widzi.. mnie się trafia szczęście...
Julka patrzała nań oczyma ciekawemi.
— Ja tę pannę widziałam, szepnęła — prawda że chyba ty ją później wymusztrujesz, bo tak jak jest wygląda iż się za nią rumienić potrzeba.
— Co wy się na tém znacie! zawołał Rajmund. Gdzieżeście to widziały lepszy świat? nie możecie sądzić o tém. Panna jest dowcipna, z talentami, żywa miła i wesoła!
Julka spuściła oczy; po chwili uściskała brata, szepnąwszy mu kilka słów pocieszających, i wyszła nazad do siostry i matki.
Nazajutrz wstawszy rano, po wczorajszej burzy, Rajmund poszedł w pole rozmyślać nad tém co miał czynić. Zmuszonym był obstawać przy swojém. Szło o to czém i jak mógł złamać opór matki — stanowczością swą, czy odezwaniem się do jej serca. Zdało mu się, że prędzej potrafi skłonić smutkiem i pokorą; powrócił więc do domu chmurny i znękany, z rozpaczliwie rozrzuconemi włosami, milczący.
Przez noc też, wypłakawszy się i wymodliwszy się pani Marwiczowa, ochłonęła nieco, uspokoiła się, a choć prosiła Boga aby od niej to