Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieszczęście odwrócił, po części się z myślą jego oswoiła.
Znała ona Rajmunda, który od małego dziécka zawsze umiał na swojém postawić, a uległ rzadko. Przewidywała że i teraz nawet groźbą gniewu swojego niepotrafi go złamać.
— Niech robi co chce, dodała w końcu zrezygnowana, za mało mam sił aby mu się opierać; lecz jeżeli obstanie przy swojém, niech mi tych ludzi nie wprowadza do domu! Ani żony tej, ani jej familii znać nie chcę!
Powiem mu to otwarcie.
Z tém postanowieniem czekała go u śniadania pani Marwiczowa.
Rajmund przyszedł późno, przywitał się zimno. Siadł zachmurzony, kawy pić nie chciał i przez cały czas śniadania nie odezwał się ani słowa. Unikał nawet wejrzenia matki. Siostry biegały i posługiwały zmięszane i przelękłe. Gdy służący przyszedł zbierać tacę i serwetę, panienki powychodziły. Rajmund też chciał się podnieść i wyjść, gdy matka mu kazała pozostać.
Z wielką powagą, wolnym głosem odezwała się do niego.
— Masz mi widzę za złe, to com mówiła wczoraj. Mnie boleśnie dotknąłeś nieposzanowaniem pamięci ojca.
Rajmund chciał się tłómaczyć, nie dała mu mówić.