Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak jak nasz poczciwy ojciec, z którego sumienności teraz się wszyscy śmieją.
Wyrazy te zaledwie wymówił Rajmund, gdy już poczuł jak miały dotknąć matkę. P. Marwiczowa krzyknęła, zasłaniając sob ie oczy, i wnet dodała nakazująco.
— Idź! idź! ani słowa więcej! Idź.
Wahał się jeszcze Rajmund, gdy powtórzony rozkaz zmusił go do opuszczenia pokoju. Julka, która podsłuchując rozmowy, w duszy brała stronę brata, wbiegła na pomoc matce, ale natychmiast poczęła jej czynić wymówki, że się na Romka tak unosiła. Żywo z nią kilka słów zamieniwszy matka, odprawiła ją natychmiast; Julka pobiegła pocieszać Rajmunda, a Jadzia nie mówiąc nic, nie pytając o nic, przyszła służyć matce. Rajmund tymczasem niezmiernie poruszony, czując że niezręcznie się wziął do sprawy, a nie widząc sposobu naprawienia jej, chodził po izdebce na tyle domu, którą zajmował.
Julka starała się go uspakajać, i mimowolnie wydawała się z tém, że jeśli nie całą, to część przynajmniej rozmowy podsłuchała.
— Nie gryźże się tak, mówiła bratu — znasz Mamę że ona wszystko w pierwszej chwili czuje bardzo gorąco; ale zobaczysz, da się przekonać, da się ułagodzić....
— Wiesz o co chodzi? zapytał Rajmund.