Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bę! Oni ci głowę zawrócili! Chcą się pozbyć sieroty bez nazwiska i gotowi... Zakryła sobie oczy.
— A! proszęż Mamy! żywo począł syn — proszę Mamy się nie unosić i nie martwić, bo niema czém. Ja się nie dziwuję, że Mama zawsze ze swojego dawnego stanowiska zapatruje się na życie, ale ja — moim obowiązkiem być praktycznym.
Ja na ladajakiej, mizernej posadzie na wsi nie chcę tracić lat najdroższych, chcę się dorabiać, a to co mi do tego środków dostarcza, chwytam. Któż dziś jeszcze pyta, kto kogo rodzi? Panna młoda, ładna, dobrze wychowana. Szambelan daje jej kilka tysięcy rubli zaraz, a w testamencie na pewno parę kroć mieć będzie!
— Ale gdzieżeś ty ją widział, poznał? jakże tak prędko mogłeś ją ocenić? przerwała p. Marwiczowa.
Rajmundowi zdawało się że lepiej swą sprawę postawi, gdy prawdę trochę znowu umaluje.
— Ona przecie była w Wilnie na najpierwszej pensyi u Dejblów! odezwał się ostrożnie.
Matka spuściła oczy i zamilkła. Widać było że bądź co bądź, ani projektu syna przyjąć, ani się z nim oswoić mogła. Kilka łez spadło jej na ręce załamane.
Rajmund zaczął się przechadzać po pokoju.
— Nie mogłeś mi większej uczynić przykrości, większej troski rzucić na duszę, rzekła po-