Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Różyczka tryumfowała, i ośmielona odważyła się dodać.
— Mama mi sama mówiła, że ja posag będę miała, bo Szambelan moję matkę rodzoną znał i bardzo ją szanował, więc nie zapomni o mnie! Prawda mamo?
— A tak! potwierdzili oboje państwo.
— Toć ja przecie mając wyposażenie, za pierwszego lepszego nie mam iść potrzeby — mówiła Różyczka.
— A gdyby Szambelan radził i życzył sobie tego? spytała matka.
— Jabym się mogła z nim rozmówić — przerwała Róża — przecie on mnie zmuszać nie będzie. Ale ja nie mówię ani tak, ani nie — zobaczymy!
Nad wiek swój śmiało wyrokowała panienka, a z twarzy obojga jej opiekunów widać było, że im rozumem i śmiałością imponowała. Umilkli.
W powozie, który z miasteczka wychodził właśnie na piaszczysty gościniec, Szambelan, pochylony do ucha Rajmunda, zadawał mu pytanie.
— A cóż?
— Panienka ładna i bardzo na swój wiek rozwinięta, rzekł zapytany, podobać się może łatwo — ale i mama jeszcze wcale ponętna!
Szambelan zapomniał się, oczy mu zaświeciły.
— Co to dziś! zawołał, żebyś ją był widział przed piętnastu laty! To była bogini! to była nimfa! to był posąg grecki!