Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pewno że na Żulin niema co liczyć, ale on skończył uniwersytet — przerwała pani — ma protekcyą Szambelana, idzie w służbę, zdolny, obrotny. Stary powiada że ma wielką przyszłość przed sobą!!
— Na wierzbie gruszki! mruknął Kaznaczej, któremu wspomnienie niedoimek na Żulinie widocznie przykrém było.
Pani Adela z czułością zwróciła się ku córce, oboje patrzyli na nią. Różyczka stała, ręce założywszy na piersiach, z głową podniesioną, nóżką tupiąc niecierpliwie i coś sobie podśpiewując.
— Cóż ty? zapytała matka.
Dziewczę trochę na odpowiedź czekać kazało; Różyczka patrzyła w ziemię.
— Albo to tak można od razu powiedzieć? szepnęła. Prezentuje się niczego, przystojny, rezolutny, a kto wie jaki on tam jest. Żeby był z wielką dla nas atencyą, tego nie powiem.
Kaznaczej nawykły do uwielbiania wychowanki, odpowiedź jej znajdował trafną, uśmiechał się, matka milczała.
— Niechże bo się da lepiej poznać, dodała panna. — Byleście mi państwo nie przeszkadzali, ja go wezmę na egzamin; a tak! trudno co powiedzieć.
— Ma słuszność! poparła matka.
— Jest racya! potwierdził Kaznaczej.