Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

granicę, osadzając z nauczycielem w pustym kącie jakiegoś pomorskiego wybrzeża.
Ztąd przyszły dziedzic imienia i skarbów, uszedł jednej nocy bez wieści, zabrawszy nauczycielowi co tylko dla uprzyjemnienia podróży zagrabić się dało...
I długo potém wcale o nim słychać nie było, aż znalazł się u matki w stolicy, która starała się przebłagać brata napróżno. Życie p. Rajmunda upływało, jak mówiono, w ciągłych jakichś zawodach, katastrofach, i zgryzotach. Nie wiodło mu się nic oprócz robienia majątku, który w ostatku skąpstwem dziwaczném, w manią przechodzącém, usiłował powiększyć jeszcze.
Tymczasem w ubogim dworku w Żulinie, jakoś szło wszystko szczęśliwie i spokojnie. Profesor nie tracił ani sił ani ochoty do pracy i wesół był zawsze. Córkę wydawszy za ubogiego szlachcica z sąsiedztwa, cieszył się wnukiem, a Janko tymczasem, obrawszy sobie naukowy zawód, w celu badań przyrodoznawczych odbywał po świecie dalekim podróże, które imię jego już więcej dały poznać w pewnych kołach, niż ojcowskie, mimo długich lat pracy.
Z tego spokoju wyrwała raz Kwiryna sztafeta, która go wzywała do łoża chorego brata On sam chciał go mieć przy sobie, zwątpiwszy o życiu.
Profesor, który nigdy żadnej z siebie ofiary nie skąpił, natychmiast wziął konie pocztowe,