Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzień i noc bez spoczynku pędząc do Wilna, aby mógł w ostatnich godzinach być pociechą nieszczęśliwemu bratu.
Zastał go przy życiu jeszcze, wychudłego jak szkielet, przytomnego na umyśle, lecz przez doktorów na śmierć już skazanego... Zimną dłoń wyciągnął do przybyłego Rajmund i na oczach jego łzy się pokazały. Mówił z trudnością.
— Pożałuj mnie — rzekł niewyraźnie — pożałuj! Nieszczęśliwy byłem, nieszczęśliwy kończę... Zmarnowałem życie!!
Lepszą cząstkę obrałeś sobie! To były słowa jego ostatnie. Umierający nie miał już czasu, jak chciał przerobić rozporządzeń swoich i przybrany syn wziął po nim spadek całkowity...
Kwiryn zająwszy się pogrzebem, smutny powrócił do domu. Młody spadkobierca który czyhał na miliony, już porobionemi długami nadwerężone, nie używał ich długo: zmarł w przeciągu roku, a dzieci Baronowej Julii odziedziczyły po nim fortunę.
— Ktoby to był powiedział, powtarzał stary profesor — że my w Wilnie rozjeżdżając się z bratem, w ostatniej rozmowie tak sobie losy przyszłe przepowiemy. Biedny Rajmund nawrócił się do mojego Boga, ale już na śmiertelném łożu!!

KONIEC.