Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Janko miał we własnych siłach i zdolności piękna, czystą, niezawisłą przyszłość przed sobą. Profesor czuł, że powinen był odmówić, że mu się nie godziło wahać, że całemu życiu swemu zadałby kłam, dając się skusić złotem brata.
— Nie! nie! nie! zawołał głośno, wchodząc do pokoiku, który zajmował.
— Nie! nie! nigdy!
Raz jasno dojrzawszy drogi obowiązku, profesor zupełnie już spokojny siadł do książki.
Pokusa milionów nie napastowała go wcale.
Zatopił się w rozprawie o sztuce greckiej — i ostygł jak przystało filozofowi.
Przykro mu tylko było, że może obrazić brata odmową i postanowił ją uczynić jak najłatwiejszą do przełknięcia.
Tej nocy profesor spał zupełnie tak spokojnie i zdrowo jak zazwyczaj, gdy Rajmund zburzony nieco obojętném przyjęciem swej ofiary, niespokojnie noc spędził, a rano z niecierpliwością wyglądał brata.
Wchodzącego już zmierzył oczyma rozgorączkowanemi...
Kwiryn witał się czulej niż kiedykolwiek. Chciał zwlec ostateczne wytłómaczenie się, począł mówić o czemś obojętném, gdy Radca niedając mu się rozgadać, przerwał.
— Czekam odpowiedzi! miałeś czas do namysłu — cóż tedy?