Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ostro spójrzawszy na brata, odwrócił, się był drżący jakiś, poruszony, gniewny.
— Nie mówmy o tém, dodał, do jutra... do jutra.
Oznajmywano gości wieczornych, którzy na karty się zwykle schodzili i rozmowa powitaniami z niemi przerwana została.
Gospodarz choć zwrócił się ku nim cały, z ukosa spoglądał na brata, badając wyraz jego twarzy bladej i smutnej.
Udawał obojętnego, ale nim nie był p Rajmund.
Zaraz po herbacie, gdy do kart zasiąść miano, profesor potrzebujący samotności i rozmysłu po cichu się wysunął, i wolnym krokiem poszedł do hotelu...
Nie długo walczył z sobą — nie dochodząc do mieszkania, wiedział już co ma uczynić.
Janka poświęcić i oddać w ręce i pod opiekę człowieka, który musiał go zwichnąć, zepsuć i wszczepić w niego zasady, jakie sam wyznawał, wyrzec się drogiego dziecięcia i sprzedać je za spodziewane miliony — oddać swą krew Baalowi, profesor nie mógł — nie chciał. Sama myśl popełnienia takiej zbrodni, tego dzieciobójstwa, wstydem mu okrywała czoło. Był pewien, że jego Faustyna zarówno z nimby się oburzyła na takie zaprzedanie.