Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozpoczął z nim rozmowę, aby uwagę jego od panny Filiberty odwrócić, którą doktor zabawiał śmiejąc się do niej i usiłując ją rozśmieszyć, co mu się nie udawało. Panna przy obcym chciała wystąpić z większą niż zwykle powagą, ściągała usta, udawała panią.
Kwiryn postrzegł że półmiski od niej roznosić poczynano. Coraz mniej rozumiał jakie ona miejsce zajmowała. Z francuzczyzną swoją, choć ją bardzo dobrze rozumiał, nie rad się popisując, Kwiryn nie śmiał się odezwać do sąsiadki, a ta téż wcale go nie zaczepiała, mierząc tylko kiedy niekiedy okiem prawie pogardliwém. Wyglądał jej na parafianina, a panna Filiberta im mniej do dystynkcyi pretensyi mieć mogła, tém więcej przybierać się ją starała.
Obiad ciągnął się długo, a wydał dłuższym niż był, umęczonemu Kwirynowi, który odetchnął dopiéro, gdy szafirowe bole z wodą koniec jego przyszły zwiastować.
Wstawszy od stołu skłonił się gospodyni, która nie przechodząc do salonu, cofnęła się szybko do swoich pokojów. Doktor niespokojnie spoglądający na zegarek, nie czekając kawy pochwycił za kapelusz i oddalił się przepraszając. Dwaj bracia poszli do gabinetu na cygara.
— Widzę że ci się panna Filiberta u mnie dziwną wydała — odezwał się zimno p. Rajmund. Zwykle się ona nie pokazuje, gdy mam obcych