Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kwiryn dla pociechy brata tylko, bo w niczém zresztą pomocą mu być nie mógł, postanowił czas jakiś pozostać; przychodził go słuchać, starał się natchnąć rezygnacyą i cierpliwością.
Spędzał w ciągu dnia po kilka godzin z nim, a resztę czasu albo u Sotera, lub ze znajomemi sobie profesorami.
Co się tyczy samego procesu i sprawy, więcej o niej dowiedział się z boku niż od Rajmunda, który ogólnemi słowy obwiniał wszystkich — łajał, gniewał się — lecz gdy przyszło do opowiadania o samej śmierci żony, plątał się, burzył i jasno nigdy nie wytłómaczył się z towarzyszących jej okoliczności.
Tydzień już upłynął pobytu profesora w Wilnie, gdy dnia jednego rano bardzo, chłopak oznajmił mu, że jakaś pani koniecznie się widzieć z nim napiera.
— Jakaś stara jejmość — rzekł poufnie do pana — nieosobliwie wygląda — pewnie za jałmużną... Mogę powiedzieć, że pan śpi, albo co.
— Co masz kłamać! zawołał profesor, a dla czego nie chcesz jej puścić? niech wejdzie.
Odprawiony tak chłopiec odemknął drzwi wkrótce i Kwiryn ujrzał wchodzącą, bardzo potulną i niepokaźnie ubraną, z miną przestraszoną, z twarzą wybladłą i postarzałą pannę Grzybską, którą raz w życiu u stołu nieboszczki bratowej widział tak krótko, że ledwie ją sobie mógł przypomnieć.