Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kolegów, będziesz mnie bronił. Wzięli mnie na języki; a choć ja o to nie dbam, zawsze trzeba się z tego otrząsnąć. Możesz się przenieść do mnie!
Kwiryn podziękował krótko — nie życzył sobie tego.
— Nie rób sobie subiekcyi dla mnie, odezwał się; ja przez ten czas jaki tu spędzić mogę, w kątku przesiedzę — a w czém pomocnym ci być mogę, nie zaniedbam. Jedynie po to przybyłem.
Użalaniom i narzekaniom nie było końca. Rajmund począł mówić nanowo i słowa prawie bratu odezwać się nie dał. Czuć było że ciężkie brzemię miał na sercu, i potrzebował ulżyć sobie choć słowy...
Zbliżyła się godzina obiadowa. Rajmund nie puścił brata i żądał aby z nim został. Podano jedzenie w drugim pokoju bardzo skromne, bo na pierwszém piętrze jeszcze wszystko było opieczętowane. Wieczorem Kwiryn się wymknął
Z całej rozmowy z bratem wyniósł to wrażenie, że sprawa była przykra, zawikłana i niejasna, ale doprowadzona do tego, że zwycięstwo Rajmunda zdawało się zapewnione.
Mógł prawnie oczyszczonym być i utrzymać się przy swojém, lecz po tego rodzaju przejściu i — choćby potwarzy, zawsze coś zostaje na człowieku. Rzuca ona jakiś cień, którego zetrzeć niepodobna.