Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednego więc dnia ostrożnie, powoli, zaczęła męża przysposabiać, i wyjawiła mu w końcu rzecz całą.
Kwiryn zaledwie się o tém dowiedziawszy, jakkolwiek do podróży nieskory nigdy, tém bardziej zimą — zawołał że jechać musi, powinien i to natychmiast.
Żona się temu nie sprzeciwiała, a choć drogi były niepewne, sanna nieustalona, nazajutrz Kwiryn siedział otulony w wielki kożuch, z workiem na nogach, i płacząc niemal żegnał się z żoną.
W strasznym niepokoju ducha, przebył tę drogę, która się niecierpliwemu długą nadzwyczaj wydała. Stanąwszy w Wilnie, wieczorem zaraz pobiegł do starego Sotera, aby się o prawdziwym stanie rzeczy dowiedzieć.
— Co ma być! odparł Rekszewski. Ludzie się nagadali, bajek napletli, bo języki zawsze złe, a Radca z tego wybrnie. W pierwszych dniach po śmierci, sądny dzień był, włosy na głowie wstawały, takie prawiono androny... Tymczasem stara poprostu z niestrawności umarła, bo się objadała; a że choroba się przeciągnęła nieco, p. Rajmund się z testamentem dopilnował.
Na podszczuwaczach nigdy nie zbywa; namówiono familią ubogą na proces, który na kryminalny zarywał. Jestto tam coś — kończył p. Soter, ale Radca ubije sprawę ugodą...
Dotąd wisi jeszcze wszystko, nie skończył...