Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A jużciż, jako tako się ich nauczyć było trzeba, bo każdy język to drzwi do nowego świata, do którego nie wejdziesz inaczej tylko przez nie...
Ex-Szambelanowa spójrzała trochę zdziwiona.
— Pewnie pan i piszesz? spytała.
Kwiryn się zarumienił jak panienka.
— E! co tam to moje pisanie! odparł, mówić o tém nie warto.
— Mnie się zdaje, żeś coś i drukował, odezwał się Rajmund z trochę sarkazmu.
Kwiryn potrząsł głową i zajął się kompotem; chwalić się tu z tém nie myślał. Pomimo jego skromności, podrósł trochę w oczach starej, która mniej już pogardliwie nań patrzała, gdy się okazało że na Balzaku poznać się umiał...
Profesor nienawykły do tak długich obiadów, wyczekiwał już końca; ale obyczajem wielkiego świata na końcu jeszcze miała przyjść jarzyna, pudding, lody, deser, sér, masło i woda do płukania ust. Posiedzenie więc u stołu przedłużyło się nad spodziewanie, a że Kwiryn miał apetyt dobry i jadł z roztargnieniem, niepomiernie się obciążył.
W sposobie rubasznego komplementu dla pani domu, rzekł ku końcowi, że téż w życiu takiego pańskiego obiadu nie jadł — z czego się p. Grzybska złośliwie rozśmiała pół głośno.