Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zastawa, ani cała wytworność pańskiego domu. Patrzał i nie okazywał najmniejszego podziwienia, a znajdował się tu zupełnie tak, jakby siedział na prostej ławie przy dębowym stole gospody...
Wypogodzone to oblicze, na którém żadne szczególne nie odbiło się wrażenie, zaczynało drażnić starą panią. Cały występ był stracony. Kwiryn zjadał najkosztowniejsze przysmaki z tym samym apetytem, z jakim konsumował w Żulinie swój krupnik z półgęska.
Nie mogła się przy rybie wstrzymać gospodyni od uwagi trochę niegrzecznej.
— Weźno asindziej jeszcze kawałen tego łososia, bo takiego u was nie dostanie!
Kwiryn śmiejąc się podniósł głowę.
— Pani bratowo dobrodziejko, rzekł, nie tylko łososia, ale wszystkiego co ja tu z łaski państwa zajadam, w domu nigdy nie kosztuję. Mam zaś taką naturę zgodną, że mi i łosoś smakuje równie jak stokfisz lub śledź, i lada czém się żywię, nie przywiązując do tego zbytniej wagi. To mi wszystko jedno! zakończył wesoło.
Przeciągnęła się twarz pani, którą znowu ukłuło imię bratowej, tem mocniej, że Grzybska je słyszała. Humor się popsuł na chwilę.
Rajmund choć się wtrącał do rozmowy, dysponował, rozporządzał, znać było że nie miał tu wielkiej władzy. Służba go jedném uchem słu-