Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kowy, płynęła łagodnie, nie tykając przedmiotów drażliwych...
Po kawie i likworze jejmość czasem drzemała w fotelu, goście więc zwykli się byli rozchodzić pocichu, nie przeszkadzając ważnej czynności trawienia. Po oddaleniu się ich, Rajmund niekiedy szedł także do swoich pokojów, chyba że, jak teraz, miał coś na sercu, o czém się chciał rozmówić z żoną.
Naówczas siadał za stolikiem, przewracał gazety i w milczeniu czekał, aż jejmość przebudziwszy się, każę sobie podać szklankę wody z cukrem, którą w tej porze codzień pijała.
Stało się i teraz, że ex-Szambelanowa wcale nie zważając na gości, a tém mniej na męża, zadrzemała; p. Rajmund siadł pocichu — i czekał.
Po dobrej półgodzinie obudziła się jejmość, chwyciła za dzwonek, którym dawała znak na wodę i kamerdyner faworyt, wspaniały mąż, pięknej twarzy, pleczysty, rodzaj Herkulesa domowego, wtoczył się ze szklanką na srebrnej tacce.
Otworzywszy oczy jejmość, dojrzała siedzącego męża. Gdy kamerdyner wyszedł, zmrużyła powieki i odezwała się ochrypłym głosem.
— A to już pewnie jakiś interes do mnie, bobyś nie czekał na moje przebudzenie.